Quantcast
Channel: Kaczka z piekła rodem
Viewing all 317 articles
Browse latest View live

Pokochasz albo znienawidzisz - Hagi ochronna pomada do ciała z masłem cupuacu

$
0
0
Jakiś czas temu, napaliłam się na tę pomadę jak szczerbaty na suchary. Przeczytałam o niej mnóstwo różnych opinii i byłam strasznie ciekawa jak sprawdzi się u mnie. Sama idea balsamu w formie pomadki, dzięki któremu można szybko oblecieć ciało i gotowe wydawała mi się obłędem
( my leniwce nie lubimy brudzić sobie rączek ). Zgarnęłam ją więc w Black Friday w sklepie Kalina. Jak sprawdziła się w zimowych miesiącach?


Opakowanie pomady Hagi z masłem cupuacu

Niby proste i niepozorne, ale idealnie wpisujące się w mój gust. Do tego rewelacyjne jakościowo - milion upadków na ziemię i targania po całym domu przez moje dziecko, a nadal jest świetnie! Wszystko działa na zasadzie pomadki do ust - wykręcamy dokładnie taką ilość sztyftu jaka nam jest aktualnie potrzebna i można "wkręcić" go z powrotem. Wielki plus za zakręcane wieczko, a nie "na wcisk".


Konsystencja 

Olej zamknięty w sztyfcie. Gładko sunie po ciele pozostawiając na nim wyczuwalny film charakterystyczny dla maseł. Czasami aż ciężko opuścić rękawy. Zapach jest słodki - przyjemny i otulający.


Działanie

Moim zdaniem to świetny produkt okluzyjny czyli ochronny. Genialnie sprawdza się w momentach olbrzymiego przesuszenia, gdy skóra dosłownie bieleje. Pięknie odbudowuje warstwę lipidową, koi i wygładza. W pewnym stopniu również nawilża, choć powiedzmy sobie szczerze - jest to pomada emolientowa, więc tak jak w przypadku każdej innej partii ciała, potrzebujemy również humektantów ( nawilżaczy ). Osobiście trzymałam pomadę zawsze w zasięgu ręki i gdy mi się przypomniało to smarowałam nią przedramiona. Super sprawdzała się po depilacji laserowej. Ba! Moje dziecko zawsze mi ją przynosiło żeby i jej posmarować rączki. Zero podrażnień i uczuleń. I w zasadzie żyłam w przekonaniu, że to taki typowo zimowy produkt jednak po czasie stwierdzam, że latem może pokazać swoje zupełnie inne oblicze. Ten delikatny film będzie pięknie wyglądał na opaleniźnie, a jak wiadomo słońce lubi wysuszać skórę więc i tu będziemy mieć dodatkową ochronę.

Skład - 100% natury

Euphorbia Cerifa (Candelilla) Wax, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Cannabis Sativa (Hemp) Seed Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Theobroma Grandiflorum (Cupuacu) Butter, Parfum, Tocopherol (Vitamin E).


Minusy?

Jeśli ktoś nie przepada za olejami i wyczuwalnym filmem to może od razu darować sobie zakup. Nie są to też produkty "długowieczne" więc trzeba dość szybko zużywać. Cena też nie należy do najprzyjemniejszych - 43 zł za 65 g przy wydajności na poziomie średnim.
I choćbym chciała coś jeszcze dodać czy wymyślić to naprawdę nie umiem. Czytałam cuda o braku poślizgu, zacinającym się mechanizmie, męczącym zapachu czy zbyt małym nawilżeniu, ale mnie żadna z tych rzeczy nie dotknęła i bardzo chętnie poznam również inne warianty.

Znacie pomady od Hagi? A może taki typ aplikacji zupełnie Wam nie podchodzi? 

PS. Pytacie mnie o testy DNA, które robiłam niedawno. Tak, mam już wyniki i tak jak obiecałam, napiszę o nich na blogu ale... muszę je nieco przepracować, spodziewałam się, że nie będzie idealnie, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak kiepsko... Wybaczcie więc, że nie tryskam humorem, ale czekają mnie dodatkowe badania za miliony monet, jak to w naszej kochanej służbie zdrowia bywa. Jedyny plus jest taki, że 1,5 roku kopałam, kopałam i dokopałam się gdzie leży przyczyna :) Mówcie mi doktorze House :)

W poszukiwaniu inspiracji na podróż poślubną…

$
0
0

Od dziecka marzyłam o tym, że zaraz po ślubie, niczym w amerykańskim filmie, będzie czekała mnie podróż poślubna. Słońce, plaża, spacery – miesiąc miodowy z prawdziwego zdarzenia. Mój oporny mąż, pracoholik miał niestety inne wizje. Traf chciał, że w prezencie ślubnym od moich rodziców, dostaliśmy „budżet” właśnie na wyjazd. Był to już trochę taki „martwy” sezon i ciężko było o ciekawe oferty. Zanim zgłębiliśmy temat, okazało się, że jestem w ciąży, więc jako, że w pierwszym trymestrze nie zaleca się latania, podróż odłożyliśmy. Szczęście nie trwało długo – ciążę niestety straciłam. Zajęłam się pracą i codziennością. Gdy wróciliśmy do myśli o wyjeździe, okazało się, że jestem w kolejnej ciąży, nota bene również z komplikacjami, więc wyjazdy zeszły na dalszy plan. Dopiero ostatnio powoli nieśmiało wracamy do tematu choć Ci, którzy twierdzą, że z dzieckiem można wszystko są chyba z innej planety – albo to nasze dziecko zagina inne swoją hiperaktywnością :D



Z biurem podróży czy na własną rękę?

Jeśli powiem, że obecnie w kwestii podróży poślubnej ogranicza nas jedynie nasza inwencja to chyba nie przesadzę? Mamy mnóstwo portali, na których możemy znaleźć oferty od osób chętnych udostępnić własne mieszkania ( airbnb, 9flats itp. ), a biura podróży prześcigają się w przygotowywaniu coraz atrakcyjniejszych ofert. Kiedyś podróżowałam na własną rękę, teraz raczej nie wzięłabym wszystkiego na siebie i wolałabym wybrać biuro podróży choć jest jeden wyjątek.


Autokarem, samolotem, a może… kamperem?

Muszę otwarcie przyznać, że nigdy nie leciałam samolotem i z lekka mnie to przeraża. W zasadzie na samą myśl sram po gaciach. Na wycieczkę autokarem jechałam raz, byłam piękną, młodą licealistką i niedogodności podróży jakoś łatwiej znosiłam, ale teraz na samą myśl mi gorzej. Mój mąż jest fanem czterech kółek więc kiedyś, niby dla żartu rzucił coś o kamperze. I powiem Wam, że z małym dzieckiem taka opcja mnie przekonuje! Nie dość, że za jednym zamachem można zwiedzić kilka lokalizacji, przenieść się w dowolnym momencie to dodatkowo czujemy się ( prawie ) jak u siebie i to my rządzimy kiedy się zatrzymujemy. W dzisiejszych czasach chrzciny i ślub to często jedna uroczystość, która nikogo już nie dziwi, więc co dziwnego w podróży kamperem? :)

Jedziemy od razu czy odkładamy?

Nie odkładamy! Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że absolutnie nie ma sensu odkładać podróży poślubnej. Jeszcze jak traficie na taki egzemplarz jak mój mąż to pojedziecie… do sklepu po bułki :D

Inspiracje na podróż poślubną – moje typy


Klasycznie - Włochy – Toskania

To chyba jedna z najbardziej romantycznych krain w Europie jaką można sobie wyobrazić. To takie 10 w 1 – możemy połączyć wylegiwanie się na plażach Morza Tyrreńskiego ze zwiedzaniem historycznych miast – Piza, Florencja, Volterra czy Siena i podziwianiem uroku wiejskich posiadłości z ciągnącymi się aż po horyzont winnicami. To był mój typ nr 1 na podróż poślubną, bo włoski klimat jest mi szczególnie bliski.



Egzotyczna wyspa – Zanzibar, Malediwy, Dominikana

Of course kamperem tam nie dojadę, ale te plaże, te widoki… dla mnie to relaks bez dwóch zdań, najchętniej w domku jak najbliżej wody czy też na samej wodzie. Cudo! Na Zanzibarze koniecznie wybrałabym się na plantację przypraw, na Malediwach zaliczyłabym nurkowanie, a Dominikana – delfiny! I oczywiście lokalna kuchnia i grzanie tyłka w promieniach słońca. Powiedzmy sobie szczerze – u nas na co dzień tego nie ma :)




Inny świat – Kuba, Australia, a może Stany Zjednoczone?

Z odległych kierunków najbardziej pociąga mnie Kuba i Australia. Tą miłością zaraził mnie chyba mój tata – to tak odmienny świat i kultura, że chłonie się wszystko już patrząc na same zdjęcia. Kuba to dla mnie feria barw i coś z zupełnie innej epoki. Australia to kolejne 1000 w 1 – inne flora, inna fauna i te cudowne plaże… Co tutaj robą Stany Zjednoczone? Paradoksalnie od Wielkiego Kanionu, przez Kalifornię aż po Nowy York chciałabym zobaczyć wszystko.








A na koniec, zupełnie bez ironii powiem Wam, że nasz Bałtyk też jest piękny :)

Zaplanowałyście już wakacyjny wyjazd? A może któraś z Was właśnie planuje swoją poślubną podróż? Dajcie znać :)

W koreańskim stylu - esencja do twarzy Taka Tonka od O!figa

$
0
0
Przez ostatni tydzień mocno Was zaniedbałam, ale oczekiwanie na wyniki badań plus moje dziecko, które ewidentnie chce mnie utwierdzić w przekonaniu, że z kolejnym maluchem strzelę sobie w łeb, sprawiły, że po prostu musiałam wejść w tryb offline. Teraz korzystam z okazji, że mąż po godzinie walki ululał tego turbo szatana i pojechał na budowę, więc mogę wreszcie napisać Wam o czymś, co już od dawna towarzyszy mojej pielęgnacji. Jeśli mam tu fanki naturalnej pielęgnacji w koreańskim stylu to koniecznie musicie poznać esencję O!figa Taka Tonka!


Po Taką Tonkę poleciałam na ostatnich Ekocudach w Warszawie ( w ten weekend kolejne ), znałam już serum olejowe Dzika Figa, o którym pisałam Wam jakiś czas temu. Spodziewałam się, że w swojej kategorii może być niezłym produktem, ale nie sądziłam, że pokocham ją jeszcze bardziej niż serum!



Taka Tonka - opakowanie, konsystencja, aplikacja

Esencja Taka Tonka zamknięta jest w prostej, szklanej buteleczce z pompką. Pompka działa sprawnie i nie zacina się, choć z racji na wodnistą konsystencję, potrafi strzelać na 2 metry :D Po kilku nieskoordynowanych razach nauczyłam się jednak z nią współpracować. 

Konsystencja, jak już wspomniałam jest rzadka i wodnista, czyli typowa dla esencji. Co jednak jest w niej nietypowego? To produkt dwufazowy - przed użyciem musimy mocno wstrząsnąć opakowaniem, aby fazy się połączyły. Wszystkie esencje, które miałam do tej pory, zachowywały się raczej jak tonik i choć miały swoje atuty to nie zauważałam po nich spektakularnych efektów...


Działanie 

Taka Tonka to dla mnie mnie lekkie serum zamknięte w formule esencji. Niezwykle przyjazny produkt, szczególnie dla osób o cerze tłustej i mieszanej. Łatwo się aplikuje i szybko wchłania pozostawiając jedynie delikatny film. Przez całą zimę towarzyszyła mi w mojej porannej pielęgnacji. Stosowałam ją pod krem miejski z Resibo. Nie tylko dawała turbo nawilżającego kopa, ale w widoczny sposób wygładzała cerę i uelastyczniała ją. Wiem co mówię - schudłam 16 kilogramów i wyglądam trochę jak balonik, z którego spuszczono powietrze. Mimo to, na twarzy akurat nic mi nie wisi :D


Esencja a makijaż 

Esencja dobrze współpracuje zarówno z klasycznymi podkładami jak i z minerałami. Lekki film, daje fajny poślizg i poniekąd tworzy coś na kształt bazy. Nie zauważyłam żeby wzmagała przetłuszczanie czy sprawiała, że makijaż jest mniej trwały.

Co z zapachem?

Jak zwykle przy kosmetykach naturalnych zapytacie o zapach. Nie jest to produkt perfumowany, ale moim zdaniem jego naturalny zapach jest przyjemny szczególnie za sprawą oleju śliwkowego, który przypomina marcepan.


Co znajdziemy w składzie?

woda różana, olej z pestek malin, olej z opuncji figowej, woda, Lactobacillus/Dipteryx Odorata Seed Ferment Filtrate czyli sfermentowany ekstrakt z nasion tonkowca wonnego ( Tonka Bean - już wiecie skąd nazwa ;), olej z pestek śliwki, witamina E, Lactobacillus Ferment Yuka Galuca Root Extract czyli fermentowany ekstrakt z korzenia juki sinej, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate czyli naturalny konserwant, który przy okazji pielęgnuje, kwas hialuronowy i w roli konserwantów alkohol benzylowy i kwas dehydrooctowy ( akceptowane przez eco-cert).


Za 30 ml kosmetyku zapłacimy niespełna 100 zł. Wiem, że wiele z Was zakrzyknie "olaboga!", ale po pierwsze - znam Patrycję i wiem, że do kosmetyków, które wytwarza używa tylko najlepszych składników, a dodatkowo bardzo często można trafić na mega korzystne rabaty. Sama na Ekocudach kupowałam z olbrzymią zniżką. Biorąc pod uwagę wydajność - a 3 miesiące to minimum jakie Wam potowarzyszy, naprawdę warto!

Znacie kosmetyki ofiga? Może macie już swojego ulubieńca? Sięgacie w ogóle po esencje? Ja teraz czaję się na skwalan :)

Projekty tanich domów - jak kontrolować koszty budowy?

$
0
0
Jeśli chcemy wybrać projekt taniego domu, należy dokładnie kontrolować koszty związane z budową domu. Projekty tanich domów mogą być bardzo ciekawe, jednakże w praktyce materiały mogą się okazać dla nas zbyt drogie. Warto kontrolować cały proces od projektu aż do zakończenia budowy.



Czy tanie domy są praktyczne?

Jak wiadomo, utarło się przekonanie, że to co droższe to lepsze. Z biegiem czasu łatwo zauważyć, że ta zasada wcale nie sprawdza się w 100%. Owszem tanie domy mogą być praktyczne, jednak że najważniejsze jest, abyśmy nie wybierali tylko samych najtańszych materiałów. Jeśli nie stać nas na te nieco droższe lub takie ze średniej półki raczej lepiej wstrzymać się z budową domu. Wybudowanie domu z najtańszych materiałów, owszem będzie przyjemne dla naszej kieszeni, jednakże po pewnym czasie może się okazać, że nie zdały one egzaminu i wszystko zacznie się psuć. Można wybrać projekt w miarę taniego domu, który będzie praktyczny i funkcjonalny, jednakże należy zwrócić uwagę na to, z jakich materiałów ma on być wykonany. Jest to
najważniejszy element powstania naszego wymarzonego domu. Jeśli kompletnie nie znamy się na materiałach do budowy domu i firmach, które mają w ofercie takie materiały, najlepszym sposobem jest porada u specjalisty. Doradzi on nam jaki projekt taniego domu wybrać, aby posiadał on w swoim założeniu dobre, lecz niedrogie materiały. Dzięki temu wybierzemy odpowiedni projekt
domu, którego budowa nie pochłonie aż tak dużych kosztów.

Ładne domy na każdą kieszeń

Projekty domów są tak zróżnicowane, że z łatwością można wybrać projekt domu, który dotyczy budowy ładnego i w miarę taniego domu. Jeśli nie stać nas na wybranie projektu z najwyższej półki, wcale nie oznacza to, że pożegnaliśmy się z naszym wymarzonym, świetnie urządzonym domem. Od kilku lat bardzo popularne, a zarazem gustowne stały się elementy drewniane po zewnętrznej stronie domu. Dodają one domowi ciepła i przytulności. Drewno jest wielogatunkowe. Jeśli od zawsze marzyliśmy o pięknych drewnianych elementach na naszym domu, jednakże nie stać nas na rodzaj drewna z wysokiej półki, możemy wybrać te bardziej popularne i tańsze. Odpowiednio położone drewno ze sprawdzonej firmy, nawet te najtańsze sprawi, że już od wejścia nasi znajomi i rodzina poczują niezwykłą gościnność. Ciekawym rozwiązaniem są projekty domów, które posiadają kształt kwadratu, czy prostokąta i mają płaski dach. Takie rozwiązania znajdziesz w tym miejscu https://pracownia-projekty.dom.pl/domy_ladne_i_tanie_w_budowie.html . Takie projekty domów pozwalają na zmianę układu domu, czy dobudowanie dodatkowych pomieszczeń. Taka możliwość sprawia, że jeśli nie mamy wystarczająco dużo pieniędzy na obszerny dom, możemy wybudować elastyczny dom, który z biegiem czasu dostosujemy do naszych potrzeb.


Projekty tanich domów – na co zwracać uwagę?

Przede wszystkim należy zwracać uwagę na materiały budowlane, z których dom ma zostać wybudowany. Jest to podstawowy aspekt w przypadku tanich domów. Ważne jest, aby materiały nie były jak najtańsze i nie pochodziły od niesprawdzonych firm. W przypadku projektów tanich domów warto także zwrócić uwagę na rozkład pomieszczeń. Jeśli nie mamy dużo pieniędzy, a chcemy mieć jak najszybciej swój azyl, często nie zwracamy uwagi na rozkład pomieszczeń, a to jest błąd. Zawsze należy myśleć przyszłościowo. Rozkład pomieszczeń powinien być jak najbardziej wygodny i funkcjonalny dla wszystkich domowników. Często projekty tanich domów uwzględniają także późniejszą oszczędność takiego domu. Coraz częściej pojawia się to w projektach, co jest niezwykle ważne, jeśli nie chcemy aby rachunki nas zwaliły z nóg.

Plany nowoczesnych domów – czy podnoszą ich funkcjonalność?

Przy wybieraniu projektu nowoczesnego domu bardzo ważne jest, aby zwrócić właśnie uwagę na jego funkcjonalność. Bardzo często możemy spotkać projekty nowoczesnych domów, które jedynie uwzględniają nowoczesność, modernizm i panującą modę, zapominając o funkcjonalności i wygodzie. Jeśli chcemy mieć elegancki i nowoczesny dom, należy bardzo dokładnie przeanalizować dany projekt. Każdy dom powinien być jak najbardziej użytkowy, wygodny i funkcjonalny. Jeśli nie spełnia żadnego z tych kryteriów, co coraz częściej się zdarza, należy poszukać innego projektu. Praktyczne projekty znajdziesz chociażby na tej stronie https://pracownia-projekty.dom.pl/projekty_nowoczesne.html . Najlepiej wybrać projekt nowoczesnego domu, który będzie emanował modernizmem, jednakże skupiał się także na
najważniejszych aspektach mieszkania w domu. To domownicy będą w nim żyć codziennie, a więc
musi spełniać zadania codziennego życia i ułatwiać je, a nie stwarzać przeszkody.

Kwiaty, wszędzie kwiaty - White Gardenia od Yankee Candle

$
0
0
Wiele osób wraz z pierwszymi podrygami wiosny kończy sezon woskowy. Ja jedynie zmieniam "repertuar". Wraz z pierwszymi promieniami wiosennego słońca, wkraczają w moje progi zapachy kwiatowe, świeże i soczyste. W tym roku jestem ich szczególnie spragniona, bo w ubiegłym sezonie nie szczególnie miałam do nich głowę. Dziś kilka słów o zapachu, który w moich zapasach leżał już od dawna - White Gardenia od Yankee Candle wydawała mi się strasznie nudną pozycją. Czy słusznie?


Producent rozszalał się z opisem - zapach z kwiatowej linii, wyczuwalne nuty: gardenia. Ale jak do cholery pachnie gardenia? Przecież ja w życiu tego kwiatka nie widziałam na oczy... Wzięłam się za rozpalanie i w pierwszym odczuciu pomyślałam - Marian, tu jest jakby jaśminowato... Zapytałam wujka google co to za czort ta gardenia i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że gardenia ma na drogie imię jaśminowata więc mój trop wcale nie był błędny choć absolutnie nie należą do jednej rodziny botanicznej, ale o szczegółach truć Wam nie będę...


White Gardenia to zapach typowo kwiatowy jednak nie należy do lekkich i rześkich. Są to nuty perfumeryjne, lekko słodkie i może nawet ciut duszne. Zupełnie nie wyczuwam w nim charakterystycznych, "zielonych" akordów. To ciepły i otulający aromat choć z gatunku tych średnio mocnych. Powoli wypełnia pomieszczenie i pozostaje na średnim poziomie. Stanowi dobre tło w zasadzie na każdą, wieczorną okazję i nie przytłacza. Zdecydowanie ma coś z jaśminu choć nie jest aż tak upajający. Dla mnie cudowny wosk na pożegnanie zimy i łagodne wejście w cieplejsze tony.


Wosk znajdziecie oczywiście na goodies.pl

Jakie są Wasze ulubione wiosenne zapachy? Polećcie coś ciekawego, bo mam cały arsenał na lato, a na wiosnę zupełna pustka...

Hello April! Nowości i przyjemności czyli marzec w pigułce

$
0
0
Wczoraj miało być takie piękne "Hello April", ale nie dość, że zdycham na przeziębienie to dodatkowo maluch chyba wchodzi przedwcześnie w okres buntu 2 latka i wieczorem padłam gdzieś między odcinkami Teorii Wielkiego Podrywu na Comedy Central... Dziś jednak pełna moblizacja i choć zaraz wypluję płuca to jednak wysmarowałam moje podsumowanie marca :) A poniżej moja kwietniowa pierwsza strona z Bullet Journala. Totalnie nie miałam na nią pomysłu, ale na grupie Bullet Journal Polska zostałam wyróżniona po raz trzeci więc chyba jednak nie jest tak źle :) Wciągnęłam się w ten system planowania na maksa!


Pixi, Pur Minerals, Morphe, NYX, Madara, It's Skin, COSRX, EGF...

Już 2 marca na Insta pokazywałam Wam, jaką niespodziankę zrobiła mi przyjaciółka... taka ilość cudowności, że po prostu zaniemówiłam. Większość już w użyciu i powiem Wam, że przed tonikami Pixi faktycznie chylę czoła.



Creme de La Mer

A gdyby jeszcze tego było mało, w prezencie dostałam chyba najsłynnieszy krem świata czyli Creme de La Mer pod którym zresztą wywiązała się niemała dyskusja odnośnie parafiny. Choć z reguły stawiam na zupełnie inną pielęgnację to dostając słynny La Mer chyba każda blogerka kosmetyczna chciałaby wyrobić sobie na jego temat własne zdanie. I ja właśnie jestem na tym etapie :) Owszem - jego cena to jakiś kosmos, ale tak samo kosmosem jest dla mnie torebka od Korsa, a jednak każda do niej wzdycha i wolałaby ją od tej za 50 zeta z bazaru :) To tak krótko i delikatnie ;)


Born Pretty Store

Od dawna próbuję się zmobilizować do powrotu do hybryd, ale wieczorem jestem tak padnięta, że gdy tylko Nadia wreszcie uśnie, ja od razu padam na stojąco. Zawzięłam się jednak, że nauczę się wreszcie stemplować i po pierwszych próbach wreszcie coś mi wychodzi. Skorzystałam więc z promocji i wybrałam kilka lakierów do stempli, wielkanocną płytkę i kopytko do usuwania skórek. uwielbiam ich paznokciowe gadżety bo są niezwykle funkcjonalne.


Oriflame

Nie byłabym sobą gdybym nie skusiła się na ich perfumy. Bardzo je lubię i chętnie po nie sięgam. Tym razem Wonder Flower wzięłam dla samego flakonu, ale zapach okazał się być mega udany. Masquerade za to ma naprawdę strasznie tandetny design, za to pachnie obłędnie. Rękawiczki pielęgnacyjne z końcówkami do smartfona to mój absolutny hit. Nienawidzę tłustych dłoni po kremie, a dzięki nim mogę spokojnie nacieszyć się wieczornym przeglądaniem neta. Szczotka na długiej rączce to tak naprawdę gadżet dla mojego męża czyściocha. Dla mnie zaś torebka, którą mogliście już widzieć w innym zestawieniu na Insta.


Drogerie Natura

Jak zwykle zero zawodu. Cudne duochromowe lakiery od Mysecret, tinty do brwi z Kobo, które rzuciły na kolana pół blogosfery oraz rozświetlacz i tusze z Sensique. Uwielbiam kolorówkę marek własnych Natury, są po prostu świetne.


Rossmann, Biedronka, Aliexpress...

Isana to tradycyjny zakup z Rossmanna, zawsze wychodzę z nowością. Teraz czaję się na kawę z wanilią. Pędzelek to zakup z Biedronki. Jak na całe 6,90 zł jest naprawdę spoko. I ładny i funkcjonalny. Czepek kupiłam z myślą o włosingu, aby dodać ciepła czepkowi foliowemu. Na razie jednak nie umiem zmieścić pod niego mojej czupryny...


Dodatki do Bullet Journala

Jak już wspominałam, oszalałam na punkcie planowania w notesie DIY. Większość rzeczy do tego celu pochodzi u mnie z Ali. Tym razem wreszcie dotarły przekładki, washi tape z wakacyjnymi motywami i naklejki z listkami. Czekam już na kolejne rzeczy pod majowy projekt. Jeśli mi się uda to będzie rowerowo :)


Wydawnictwo Muza

W marcu dotarły do mnie dwie pozycje - Help Me i W domu jak w raju. Pierwsza pozycja to coś dla wszystkich poradnikomaniaczek - taka Bridget Jones poradnikowego świata!. W domu jak w raju zaś pomaga odpowiednio dobrać rośliny do wnętrz. Ponieważ jestem na etapie urządzania domu, bardzo mi się się przyda.


Książka marca

Czaiłam się na nią dość długo, ale ciągle miałam milion rzeczy na głowie i naprawdę pierwszy kwartał tego roku był totalnie nieproduktywny w książki. Jak już kiedyś Wam wspominałam, uwielbiam New Adult. Książka to dla mnie rozrywka i odpoczynek. I choć w zasadzie nie ma dla mnie gatunku, który by mnie w szczególności odrzucał, to jeśli mam się odprężyć to musi być Harry Potter albo... New Adult. Mam z tej kategorii mnóstwo ulubionych pozycji. Trafiłam tez na kilka gniotów jednak dzięki świetnemu blogowi http://goschebooks.blogspot.com/, na który uwielbiam zaglądać, zawsze wyniucham coś ciekawego. Już na początku roku sporządziłam wstępną listę, teraz tylko ją uzupełniam. 
Gdy czytałam opis Birthday Girl Penelope Douglas miałam mieszane uczucia - ona 19 lat on 38 - ojciec jej chłopaka... Bałam się papki w stylu Greya, a nie tego oczekuję od tych powieści. Lubię ciekawe historie, w których wątek miłosny jest spójną częścią, a nie takie, które skupiają się tylko na "kocha-nie kocha". I tutaj było naprawdę świetnie! Postaci miały swoje wady i zalety, była akcja i pewna niewiadoma. Czuję, że będę do niej wracać. W ogóle to muszę się zmobilizować i wrzucić moje ulubione książki z tego gatunku zaczynając od Maybe Someday, czyli mojej książce na deprechę :D


Jak tam Wasz marzec? Coś ciekawo wpadło do Waszych zbiorów? A może macie jakąś ulubioną książkę? Dajcie znać :)

A Ty? Wolisz wiedzieć czy nie wiedzieć?

$
0
0
Od kiedy wsadziłam w kopertę pałeczki z pobranymi próbkami DNA, zastanawiałam się jak ja w ogóle zacznę tego posta? Co Wam napiszę? Bo przecież obiecałam... Z jednej strony wiem, że jeśli się z Wami tym podzielę, to może wiele z Was znajdzie rozwiązanie swoich problemów, z drugiej strony pisanie na ten temat to dla mnie cofanie się do wydarzeń, o których wcale nie chciałabym pamiętać i jednoczesne wybieganie w przyszłość, której poniekąd się obawiam. Myślę jednak, że warto bo im większa świadomość tym większa szansa na powodzenie wielu rzeczy - podobno diagnoza to połowa sukcesu, więc ja tę połowę mam już za sobą. Jeśli macie w rodzinie kogoś komu zdarzyło się poronić, ma problem z zajściem w ciążę bądź ze szczęśliwym donoszeniem, to myślę, że mój elaborat, choć nieco długi, może się bardzo przydać.


Moja historia

Ponad 2 lata temu poroniłam ciążę, o czym zresztą tu pisałam, bo służba zdrowia zawiodła mnie wtedy na całej linii... 


Wszyscy mówili zdarza się, daj spokój, zapomnij... szybko zaszłam w kolejną ciążę, ale ciągle myślałam o minionych zdarzeniach. Pierwszy trymestr był ciężki... drugi o dziwo naprawdę postawił mnie na nogi, ale w trzecim zaczęły się schody. Nie będę już wnikać w totalne szczegóły bo to i tak nic nie zmieni, w każdym razie ok. 34 tygodnia ciąży przyplątało się do mnie nadciśnienie ciążowe ( nie mylcie z klasycznym nadciśnieniem - to zupełnie inna bajka, choć objawy podobne ). Być może nie skończyło by się tak gdyby w szpitalu nie odstawiono mi acardu, który zalecił mój lekarz ( nota bene chylę dla niego czoła, bo dopiero teraz zdaję sobie sprawę jaką miał intuicję ). Ciśnienie miałam szybko wyłapane, szybko wdrożone leki - zupełnie nie zdawałam sobie sprawy czym to może grozić. Zatrucie ciążowe, stan przedrzucawkowy, rzucawka, zespół hellp... może i lepiej, że wtedy nie miałam tej świadomości...

Moje dziecko urodziło się o czasie, zdrowe, duże, dobrze odżywione... ja przez pierwsze dni nie miałam żadnych problemów z nadciśnieniem, dopiero po wyjściu do domu, w 5 dobie dostałam 220/110... Mój lekarz leczył mnie "na telefon" bo tak bardzo nie chciałam wracać do szpitala. To dopiero napędziło mi prawdziwego stracha. Od tamtej pory nie umiałam dać sobie spokoju i wszędzie, gdzie tylko mogłam, szukałam przyczyn PIH ( nadciśnienia ciążowego ). Czytałam literaturę medyczną, anglojęzyczne artykuły na portalach medycznych, przekopałam dosłownie wszystko. Wszędzie dokopywałam się do informacji, że problemy wynikają ze złego zagnieżdżenia się zarodka w macicy i po prostu niewydolności łożyska. Wreszcie trafiłam na grupę na fb Gestozowe mamy ( gestoza to inaczej zatrucie ciążowe, którego jednym z objawów jest nadciśnienie ). Tam dowiedziałam się o mutacjach odpowiedzialnych za trombofilię wrodzoną - dziewczyny pisały, że dzięki temu, że wykonały testy, dowiedziały się o tym jak dalej postępować. Od razu wiedziałam, że muszę to zbadać bo inaczej nie da mi to spokoju... 


Co i gdzie zbadać?

Moimi badaniami zajęło się testdna.pl - w pakiecie na trombofilię wrodzoną oferują badanie mutacji V-Leiden, mutacji protrombiny, warianty C677T i A1298C genu MTHFR, PAI-1 i V R-2. W przypadku podejrzenia trombofilii wrodzonej warto również zbadać Białko C i Białko S, ale to już bada się bezpośrednio w laboratorium, z krwi.


Jak przebiega badanie?

Tak to mogłabym badać wszystko... Do domu przesłano mi pudełko z całym zestawem niezbędnym do pobrania wymazu. Przed przystąpieniem do badania, wypełniłam wszystkie niezbędne formularze oraz zgody. ( Trzeba mieć świadomość, że przekazujemy firmie nasze DNA i można się o nas dowiedzieć naprawdę wiele. Warto więc wykonywać takie badania w laboratorium godnym zaufania ). Następnie zabrałam się za pobranie wymazu.


WAŻNE!

Na 1 godzinę przed pobraniem wymazu nie należy nic jeść, pić, palić papierosów, żuć gumy i myć zębów. Ja po prostu pobrałam wymaz rano, zaraz po przebudzeniu.

Najpierw należy podpisać opakowania, w których znajdują się wymazówki imieniem, nazwiskiem i datą urodzenia. Następnie zakładamy rękawiczki dołączone do zestawu i pocieramy wymazówką po wewnętrznej stronie policzka ok. 20 razy ( nie krócej niż 15 sekund ). Drugą wymazówką pobieramy w ten sam sposób z drugiego policzka. Wymazówki wkładamy do papierka z opisem i razem z podpisanymi formularzami umieszczamy w kopercie zwrotnej z listem przewozowym. Kurier jest już opłacony - możemy zamówić go do domu, bądź zanieść do punktu. Ja wolę drugą opcję bo nie lubię marnować całego dnia na czekanie.


Wyniki

Moje przyszły po nie całych 14 dniach. Cóż... miałam nadzieję na góra jedną mutację MTHFR. Mam niestety obie plus dodatkowo PAI-1 - wszystko w heterozygocie ( uszkodzona "tylko" połowa genu ), więc to tak jakby "pół biedy". Mimo wszystko ma to swoje konsekwencje na przyszłość. Aby mieć pełny obraz czy aktualnie choroba jest aktywna zrobiłam dodatkowo podstawowe badania na krzepliwość: czas protrombinowy PT/INR, wskaźnik protrombinowy, APTT i d-dimery. Wszystko w normie choć czynniki krzepliwości w tej niższej. Osoby z problemami poronień powienny badać jeszcze trombofilie nabyte czyli zespół antyfosfolipidowy, antykoagulant tocznia... ale ja na razie to sobie darowałam.

WAŻNE
To, że macie jakąś mutację ( a każdy z nas ma ich mnóstwo ) nie oznacza, że zachorujecie na daną chorobę. Zwiększa to jedynie prawdopodobieństwo zachorowania - czasami w mniejszym bądź większym stopniu. Szacuje się, że mutacje MTHFR może mieć już co druga kobieta...


Mutacje MTHFR

Tak naprawdę genów MTHFR jest mnóstwo, ale badamy dwa najistotniejsze. Żeby szczegółowo opisać Wam wszelkie konsekwencje mutacji, musiałabym spędzić nad tym noc. Wszystko jest do znalezienia w internecie, na początek odsyłam Was do strony testdna. W skrócie napiszę, że są to problemy z metylacją. Nasz organizm nie jest w stanie przetworzyć np. syntetycznego kwasu foliowego. On się nie wchłania. Musimy zażywać folian czyli jego aktywną formę. Co za tym idzie, kobiety, planujące ciążę i zażywające zwykły kwas foliowy, a nie wiedzące o mutacji, są bardziej narażone na poronienia oraz powikłania ciążowe u siebie i u dziecka. Ale to nie tylko to. W wariancie C677T dochodzi do wzrostu poziomu homocysteiny. Jest ona uważana za "cholesterol XXI wieku". To aminokwas, który wchodzi skład naszego organizmu i jest nam potrzebny. gdy jednak jest go zbyt dużo ( a przy problemach z metylacją to częste ) uszkadza nasze naczynia krwionośne i sprawia, że mamy dużo większe szanse na zawał, udar i niektóre nowotwory. Normy homocysteiny to w zależności od laboratorium 4-15. Ale tak naprawdę, najzdrowiej jest nie przekraczać 10. Kobiety planujące ciążę powinny zbić ją do ok. 7. Jak ją zbić? Aktywna forma wit. B12, folian, aktywna B6, cholina, TMG - na grupie MTHFR Polska możecie dowiedzieć się dużo więcej. Ja mimo rocznej suplementacji, homocysteinę mam na poziomie 13,90 ( co prawda moje laboratorium podobno lubi zawyżać, ale wolę się tak nie pocieszać ). Mam więc sporo pracy przed sobą. Sama mutacja A1298C podobno nie powoduje wzrostu homocysteiny, ale za to zdecydowanie wpływa m.in. na nerwice, depresje... Ja mam duecik w heterozygocie więc normalnie wygrałam w totka... w homozygocie by mnie nie było, bo taki duet jest letalny dla płodu.

PAI-1 

Nie jest jeszcze rewelacyjnie poznany. Wiemy tylko, że zwiększa ryzyko chorób zakrzepowo-zatorowych, zawałów, udarów, a także niektórych nowotwórów. Przy mutacji PAI wielu ginekologów i hematologów zaleca bezwzględnie heparynę w ciąży.

I tu ciekawostka!

Nie ma jednoznacznego stanowiska lekarzy w tym temacie. Tak naprawdę co lekarz to opinia i doskonale to widzę rozmawiając z innymi osobami dotkniętymi tymi mutacjami. Moja bliska koleżanka, ma mutację C677T hetero i PAI-1 homo. Genetyk, u którego była stwierdził, że one są bez żadnego znaczenia i nic z nimi się nie robi... U innej znajomej genetyk zalecił acard na stałe i heparynę w ciąży... Czasami ręce opadają jak na to wszystko się patrzy, ale widząc dziewczyny po kilkunastu poronieniach, którym wdrożono acard i heparynę i które nareszcie cieszą się macierzyństwem, sprawiają, że ciężko uwierzyć w tą "bezzasadność badania"...


Dlaczego wykonałam te badania?

Choć jęczę i narzekam, że moje dziecko tak bardzo daje mi w kość, to nie ukrywam, że za jakiś czas bardzo chciałabym starać się o kolejne. Nie chcę jednak ponownie przechodzić przez poronienia, nie chcę mieć zatrucia ciążowego... Wiem, że nawet obstawienie się tysiącem leków nie zagwarantuje mi sukcesu, ale przynajmniej teraz jestem świadoma w jakim kierunku uderzyć. Na przyszłość również wiem, że muszę bardzo dbać o homocysteinę bo choć cholesterol mam obecnie przepiękny to jak widać to żadna gwarancja dla zdrowia. Co więcej, namówiłam rodziców na zbadanie homocysteiny i wynik mamy jest grubo ponad normę więc już organizuję jej suplementację. 

Naprawdę niesamowicie się cieszę, że miałam możliwość wykonać te badania, bo choć DNA sobie nie zmienię to mogę unikać czynników, które mogłyby uaktywnić problemy z krzepliwością, a przy kolejnej ciąży będę już o wiele mądrzejsza w kwestii zapobiegania. Jeśli macie podobne problemy, lub ktoś z Waszych bliskich się z nimi boryka to polecam z całego serca!

Jak używać żeby pokochać? La-Le naturalne masło pod oczy: kawowe i zielona herbata

$
0
0
Na jesiennych ekocudach wpadła mi w oko marka La-Le. Niestety kolejka była tak olbrzymia, że mój wrodzony brak cierpliwości nie był w stanie jej przetrzymać. Traf chciał, że z okazji Czarnego Piątku mieli fajną promocję online i skusiłam się na dwa produkty pod oczy, które z samej nazwy już do mnie przemawiały. Masło to przecież coś co kojarzy się z czymś odżywczym, gęstym i bogatym. Zdecydowałam się na kawowe i z zieloną herbatą choć wiedziałam, że solo na pewno mi nie wystarczą. Czasami dziewczyny piszą mi, że te oleje to wcale nie takie super, bo wcale tak dobrze nie nawilżają. Zbieram się i zbieram, żeby przygotować tekst na temat emolientów, humektantów i protein, ale zastanawiam się czy to ma sens skoro na innych blogach już dawno zostało to napisane? Mimo to liznę dziś delikatnie temat i nieśmiało powiem, że oleje nie nawilżają, a przynajmniej nie bezpośrednio, bo nie taka jest ich rola. Czy kogoś to dziwi?


Opakowanie, konsystencja i aplikacja

Oba produkty zamknięte są w szklanym, zakręcanym słoiczku o pojemności 30 ml - fajnie, z reguły produkty pod oczy to 15 ml i ani kropli więcej.


Aplikacja wydawała mi się nieco upierdliwa - uwielbiam opakowania air less i szczególnie w przypadku kosmetyków pod oczy, nie lubię grzebać w słoiczku. Oba produkty mają zwartą konsystencję. Kawowe jest bardziej zbite, zielona herbatka jakby nieco lżejsza. Mimo to oba najlepiej nabierać szpatułką. W kontakcie ze skórą, szybko stają się lekkie i łatwo się rozprowadzają.


Masło kawowe vs masło z zieloną herbatą

Chyba każdy miłośnik kawy nie mógłby przejść obojętnie obok kawowego masła pod oczy. Również ja wybrałam je w pierwszej kolejności. Nie jest to jednak 100% masło kawowe, a masło shea z dodatkiem ekstraktu i oleju z kawy. 


Wersję z zieloną herbatą wzięłam z ciekawości - to również masło shea z dodatkiem maceratu i ekstraktu z zielonej herbaty. Ma przyjemny, świeży zapach.


Działanie

Wersja kawowa jest zdecydowanie bardziej bogata - gęsta i mocno odżywcza. Po nałożeniu na skórę wyraźnie czuć ją na powiekach. Daje wyraźny efekt wygładzenia i jak gdyby wypełnienia. Zdecydowanie widać, że drobne zmarszczki ulegają wyprostowaniu. Skóra staje się bardzo miękka i elastyczna. Efektu rozjaśnienia czy zmniejszenia cieni nie zauważyłam, ale muszę dodać, że nadal karmię w nocy córkę, która dodatkowo jest totalnie rannym ptaszkiem, więc po prostu na stan zombie chyba niewiele jest mi w stanie pomóc...


Zielona herbata jest lżejsza, szybko zamienia się w lekki olejek i lepiej wchłania. Mimo to również pozostawia wyczuwalny film. Bardzo fajnie wygładza i zmiękcza skórę, a jednocześnie daje efekt odświeżenia. Mam wrażenie, że po tej wersji skóra jest jaśniejsza i promienna.

Oba produkty zdecydowanie polecam na noc, ponieważ w dzień makijaż na nich po prostu Wam się zroluje. Czasami nie powiem, zdarzyło mi się stosować również na dzień ( szczególnie zimą ), przy makijażu mineralnym, ale po całym dniu nie wyglądało to dobrze...

Co z tym nawilżaniem?

Masła czyli naturalne oleje zwane fachowo emolientami, to substancje, które działają okluzyjnie. Pełnią funkcję ochronną, ograniczają odparowanie wody, a więc chronią przed wysuszeniem skóry, dostarczają olbrzymiej ilości cennych składników, wygładzają, odbudowują warstwę lipidową, ale same w sobie nie nawilżają, a przynajmniej nie bezpośrednio. Dlatego właśnie w złożonych kosmetykach łączy się oleje ( emolienty ) z nawilżaczami ( humektantami), takimi jak: aloes, kwas hialuronowy, gliceryna, miód i często budulcami ( proteinami ): kolagenem, elastyną, keratyną, jedwabiem. Często słyszę, że ktoś używa i używa oleju, który wszyscy zachwalają, a jego cera robi się coraz bardziej przesuszona. I ma rację. Same oleje to za mało, dlatego pod te masełka z Lale warto położyć najpierw serum. Ja używam razem z serum Caffeine & EGCG z The Ordinary. Takie połączenie to prawdziwa petarda nawilżająco-wygładzająca.


Kawowe masło pod oczy - skład


Masło pod oczy z zieloną herbatą - skład


Czy warto?

Moim zdaniem są to bardzo fajne, naturalne produkty, które świetnie sprawdzą się w przypadku naprawdę wymagającej skóry - pozbawionej jędrności, odwodnionej, przesuszonej. Dokładając do nich chociażby czysty kwas hialuronowy można mieć idealny zestaw do pielęgnacji tej trudnej okolicy i to w pełni naturalny.

Cena za 30 ml słoiczek to 20 zł.

Ciekawe? Dajcie znać czego aktualnie używacie pod oczy, a ja spadam dalej wypluwać płuca - przeziębienie tak mnie przeorało, że chyba od kaszlu pękło mi żebro :D


Huda Amethyst Obsessions oryginał vs podróbka czyli jak nie dać zrobić się w balona?

$
0
0
UWAGA! POST W ŻADEN SPOSÓB NIE PROMUJE PODRÓBEK ANI INNEJ FORMY DZIAŁANIA NA SZKODĘ FIRMY - JEST TO OSTRZEŻENIE PRZED PODRABIANYMI PRODUKTAMI, NA KTÓRE MOŻNA NACIĄĆ SIĘ RÓWNIEŻ W SKLEPACH...

Jakiś czas temu moja przyjaciółka postanowiła zrobić mi prezent - przeglądając moją gwiazdkową wishlistę przygotowała dla mnie olbrzymią niespodziankę. W paczce znalazłam m.in. Nablę Poison Garden, The Ordinary i paletkę Huda Beauty Amethyst Obsessions. Nie posiadałam się z radości bo to takie spełnienie moich małych marzeń. Zaglądając do palety poczułam jednak mały zawód - wszystkie swatche, które oglądałam w necie były cudne, iskrzące i wow. A moja paletka była jakaś dziwna i podejrzana... Moja przyjaciółka mieszka w Niemczech i wiem, że absolutnie nie inwestuje w podróbki więc wiedziałam, że ktoś musiał wprowadzić ją w błąd...


Nie wiedziałam czy pisać jej czy nie pisać, bo same rozumiecie - głupia sytuacja. Stwierdziłam jednak, że warto ostrzec na przyszłość. Nie uwierzycie, ale paleta była kupiona w legalnym sklepie i sami nie wiedzieli, że mają na stanie stos podróbek... Na szczęście dotarła do mnie świeżutka i w 100% oryginalna sztuka. Jak więc poznać, że mamy do czynienia z podróbą?


Opakowanie

Oryginalna Huda ma wyraźnie fioletowy odcień. Nadruk jest bardzo dobrej jakości, a kolorowy diament posiada wyraźne tłoczenia na powierzchni. Podróbka wpada bardziej w fuksję, nie posiada żadnych tłoczeń, a nadruk jest jakby lekko rozmyty.



Środek

Już na pierwszy rzut oka widać różnicę. Nawet jeśli nie macie możliwości porównać na żywo to internet nie kłamie. Oryginalna Huda to przede wszystkim fiolety. Cienie są idealnie dopasowane do swoich przegródek, nic się nie pyli i nie sypie. Podróba to jakieś dziwne, mdłe róże. Paletka w środku jest niedopracowana, widać niedociągnięcia, ślady kleju i zabrudzenia.


Jakość i pigmentacja

Oryginalna Huda ma niesamowicie miękką i wręcz masełkowatą konsystencję. Cienie są mocno napigmentowane, gładko suną po skórze, pięknie się łączą i co tu dużo gadać - są po prostu śliczne.


Podróbka należy do tych naprawdę najgorszych z najgorszych. Cienie są kredowe, pyliste, naprawdę fatalnie się aplikują, a ich pigmentacja to dno i wodorosty. Do tego mają ten tandetny smród bazarowych kosmetyków.


Po tyle poznasz wroga!

Wbrew pozorom to nie po przodzie i nie po środku najłatwiej zdiagnozować podróbę, a właśnie po tyle. Na oryginale umieszczona jest naklejka ze składem i opisem palety, a dodatkowo mamy numer seryjny. Na podróbce napisy są ograniczone, nie ma nalepki i numeru. 


Kupując oryginalne produkty trzeba być naprawdę czujnym ponieważ w internecie aż roi się od podrób. Całkiem legalnie na allegro czy olx, a także na różnych dziwnych aukcjach ukrytych na aliexpress można zamówić fake udający znaną firmę. Nie dość, że jest to naprawdę nieetyczne to dodatkowo po prostu nie warto. 

Po co? Po to żeby chwalić się, że ma się znaną firmę? A tak naprawdę jakość jest tak tragiczna, że tanie cienie z pierwszej lepszej drogerii będą milion razy lepsze. Do tego decydując się na chińską podróbę nie możemy być pewni przestrzegania norm bo tam żadne nie obowiązują! Wielokrotnie można zobaczyć domowe pseudo-fabryki - zero higieny, zero sterylności, a dodatkowo metale ciężkie inne świństwa w kosmetykach czy perfumach. Szminka z ołowiem? Proszę bardzo! 

I nie mówię, że wszystko co made in china jest złe, bo nawet bardzo znane, międzynarodowe koncerny tam produkują i ktoś kto mówi, że nie kupuje nic chińskiego nawet nie wie, że ma tego pełno w domu ( och jak śmieszą mnie te osoby ). Firmy te jednak wprowadzając swoje produkty na rynek europejski muszą spełniać rygorystyczne normy. Podróba zaś nic nie musi bo oficjalnie nikt nic o niej nie wie. Ja jestem bardzo, bardzo na nie!

Jaka jest Wasza opinia? Zdarzyło Wam się kiedyś naciąć na podrabiany produkt?

Wesołego Alleluja!

$
0
0
Zanim wszyscy zabierzemy się za świętowanie, chciałabym Wam z całego serca życzyć ciepłej, radosnej i rodzinnej Wielkanocy. Żeby wspólnie spędzony czas był okazją do odpoczynku i wytchnienia od codzienności. Wiosna chyba zagościła na dobre więc nie dajcie się uwiązać tylko przy stole :)


Ja jestem zagorzałym katolem więc dla mnie to wyjątkowy czas, ale wszystkim tym, którym z wiarą nie po drodze życzę, aby nadchodzące dni były pełne spokoju i radości :)

Wesołego Alleluja!


Zapach na Wielkanoc - Sun-Drenched Apricot Rose od Yankee Candle

$
0
0
Jak tam po świątecznym śniadanku? Mam nadzieję, że nie szorujecie brzuchem po podłodze jak mój pieseł :D Pogoda marzenie, już dawno nie było tak pięknej Wielkanocy ( w tym roku zawiodłam męża i nie założyłam mojego wypasionego kapelusza - a tak pięknie w zeszłym roku nazywał mnie Muszkieterem ). Kiedyś nie byłam miłośniczką tych świąt, a teraz je uwielbiam na równi z Bożym Narodzeniem. Chyba dlatego, że wiosna działa na mnie jak naturalny antydepresant. Dziś więc pozostańmy przy lekkim wiosennym klimacie bo na blog wjeżdża Sun-Drenched Apricot Rose od Yankee Candle. 



Producent opisuje wosk jako bujny zapach morelowej róży, zachwycającej pięknym kwiatem o nadzwyczajnie miękkich płatkach. Różane zapachy bywają ryzykowne. Nie każdy je lubi i nie każda "wariacja" jest znośna. Czasami trąci myszką, a czasami zupełnie nie przypomina zapachu tych kwiatów. Ja tym razem chciałam w pełni zagłębić się w zapach, więc rozpaliłam kominek i wyszłam z pokoju zająć się domowymi sprawami. Wróciłam po jakimś czasie i już od progu powitał mnie aromat, którego nie do końca się spodziewałam...


Sun-Drenched Apricot Rose to coś świeżego i bardzo naturalnego. Powiedziałabym, że miks prawdziwego zapachu róży z morelą bądź brzoskwinią. Ciepła, kwiatowo-owocowa mieszanka. Zupełnie nie ma nic z babcinej duszności. Wcale nie do końca przywodzi na myśl wiosnę, a raczej lato i popołudnie w ogrodzie. Słodycz jest wyważona, soczysta i przyjemna.


Wosk należy do tych średnio intensywnych. raczej szybko wypełnia pomieszczenie, ale i szybko gaśnie. Fajny codzienniak choć nie nazwałabym go tym najulubieńszym :)


Wosk do upolowania oczywiście na goodies.pl.

Jakie macie plany na jutro? Psikawki gotowe? 

W odświętnym wydaniu - woda toaletowa Oriflame Giordani Gold Essenza

$
0
0
Kto przyrzekał sobie, że nie obeżre się w święta? :D Ja praktycznie dotrzymałam słowa, ale nie w kwestii ciasta. Kiedyś ciasta mogły dla mnie na wszelkich imprezach nie istnieć. Teraz są przedmiotem nadmiernej adoracji z mojej strony :D Ale cóż, wszak biesiadowanie to jeden z elementów świąt, a ja jestem przywiązana do tradycji hehe. Nie bardzo wiedziałam o czym dziś napisać, ale stwierdziłam, że pozostaniemy w zapachowych klimatach - tym razem jednak do ciała. Oriflame Giordani Gold Essenza towarzyszy mi już od jakiegoś czasu i choć nie lubię kategoryzacji zapachów, to akurat ten uwielbiam na wszystkie, większe wyjścia. Jest elegancki, ale lekki i nienarzucający się. A niestety strasznie nie lubię, gdy perfumy na 3 kilometry wyprzedzają osobę, która je nosi...

Nuty zapachowe 


Giordani Gold Essenza to zapach kwiatowy z domieszką cytrusów i nut drzewnych, które nadają mu głębi.

Nuty głowy: bergamotka
Nuty serca: kwiat pomarańczy i białe kwiaty
Nuty bazy: nuty drzewne

W zależności od naszego odczynu skóry, czy stopnia jej nawilżenia, perfumy będą pachnieć nieco inaczej - czasami podkradam perfumy mojego męża i na mnie pachną zupełnie inaczej.
Te perfumy to dla mnie przede wszystkim lekkie, białe kwiaty. Wyraźnie czuć zapach kwiatu pomarańczy, który wprost uwielbiam. Bardzo chętnie sięgałam po żel Le Petit Marseillais właśnie o tym aromacie. Ma w sobie coś upajającego i uzależniającego, ale jednocześnie nie jest ciężki i mdły. U mnie nuty cytrusowe są praktycznie niewyczuwalne, raczej tworzą świeże, pierwsze wejście. Za to nuty drzewne pięknie podbijają całość dodając nie tylko trwałości, ale również wyrafinowanego szyku. Powiem szczerze, że gdy mówię, że to Oriflame, wiele osób wprost nie wierzy.


Flakon

Na uwagę zasługuje również flakon - niby prosty i klasyczny, ale jednocześnie elegancki. Niesamowitego uroku dodaje nakrętka, która faktycznie pokryta jest warstewką 24-karatowego złota. W żadnym calu nie można zarzucić im trącenia tandetą.


Cena wody toaletowej zależy oczywiście od aktualnej promocji w katalogu, ale ogólnie 50 ml to kwestia ok. 70-80 zł. 

Jakie zapachy ostatnio w szczególności Was uwiodły? Podrzućcie swoich ulubieńców. A ja jutro zabieram się za komentarzowe zaległości :)

Goodbye April - kwietniowy szał nowościowy - pielęgnacja, kolorówka, sprzęt, nowe tła i bullet journal na maj

$
0
0
Kwiecień to miesiąc, w którym budzę się do życia. Od kilku lat wprost nienawidzę naszych burych zim, dlatego wiosną wyłaniam się niczym wygłodniały niedźwiedź na łowy. W moim przypadku - kosmetyczne :) Dzisiejszy post to prawdziwy tasiemiec, więc bez zbędnego paplania, które jest moją drugą naturą, zapraszam na przegląd kwietnia.


Rossmann

Zawędrowałam tam kilka razy, z reguły po jakieś środki czystości i owoce w tubkach dla mojego dziecka, które je wprost uwielbia. Dla siebie oczywiście tez coś zgarnęłam. Krem do rąk z Bielendy Len i Rozmaryn po prostu musiałam kupić, bo ja - blogerka kosmetyczna z jakimś 7 letnim stażem, nie miałam w zapasie już żadnego! A moje ręce wołały o pomstę do nieba. Do micela z Garniera wróciłam z podkulonym ogonem i chyba długo nie zdecyduję się na nic innego. Ostatni niewypał z Nivea to jakaś masakra, nie dałam rady dobić nawet do połowy. Żel z Isany kawa i wanilia to zakup jakby tradycyjny - kolekcjonuję je jak pokemony.



Na promocji -55% "zaszalałam" niebywale... Kupiłam tylko dwie nowe, ochronne pomadki z Himalaya. Jedna z masłem kakaowym, a druga SPF 30 ( polecam - bo bez Ethylhexyl Methoxycinnamate, o którym zresztą przygotuję oddzielny wpis ). Do tego tradycyjnie czesadełko do ujażmiania brwi z Miss Sporty. Przy okazji zgarnęłam kolejną Isanę, o cudnym, makowym zapachu i żel do higieny intymnej 4Organic ( cena mocno przesadzona! ).


Meetbeauty Conference

W tym roku spotkanie blogerów kosmetycznych Meetbeauty niestety nie doszło do skutku. Straszna szkoda bo miałam wielką ochotę jechać. Ale nic straconego - konferencja zaplanowana jest za rok. Ekipa zrobiła mi wielką niespodziankę - dla wszystkich blogerów, którzy dostaliby się w tym roku, przygotowano paczki z niespodziankami. Jedna dotarła i do mnie :) Znalazłam w niej krem na cellulit z Topły (akurat miałam kupować coś na ujędrnienie!), dwa balsamy do ciała Solverx ( pierwsze wrażenia mega na plus), suche szampony Batiste ( jedyne, które nadają się do mojej czupryny ), nowości od Annabelle Minerals - rozświetlacz oraz róż mineralny i mesoboost - nowa dla mnie firma. Dzięki! :)


It's Skin

Tę firmę poznałam dzięki kremowi z linii Caviar, który dostałam od przyjaciółki. Teraz mam okazję testować kolejne produkty. Krem aloe składowo nie do końca mi odpowiada, ale o piance Green Tea do mycia twarzy i maseczkach będziecie mogły przeczytać już niedługo.

Moja przyjaciółka sprawiła, że kwiecień był prawdziwym festiwalem nowości!

BH Cosmetics

Tą firmę znam w sumie jedynie ze słyszenia. Mam wrażenie, że u nas jest mało popularna. A cienie po prostu wprawiły mnie w osłupienie. Do poznania mam paletę róży, kremową paletę do konturowania, palety cieni Moroccan Sunset i Afternoon Rendezvous oraz paletę cieni do oczu i do konturowania It's my raye raye.




Zobaczcie z bliska jaka cudna!


BeBio Cosmetics

Chodakowską można lubić albo nie. Ja akurat należę do tej pierwszej części - kibicuję jej i cieszę się fajnymi projektami. Kosmetyki kusiły mnie od kiedy zobaczyłam zapowiedzi w Rossmannie. Mam dwa zestawy - bambus i trawa cytrynowa oraz granat i jagody goji. Żeli jeszcze nie używałam, ale balsam i dezodorant są naprawdę fajne, a co najważniejsze - działają.


Affect

Paleta In the Spotlight marzyła mi się od dawna, więc po prostu nie mogłam się nacieszyć, że ją dostałam. Do tego trio do konturowania, dwa pudry i zestaw pigmentów charmy. Na Instastory pokazywałam jak cudownie pakują! A krówki - mniamniuśne ciągutki, pierwszy raz zeżarłam wszystkie, nie dzieląc się z mężem :D


Korean Store

Wałeczek jadeitowy kusił mnie od dawna. Gdy zamówiłam swój z różowego kwarcu, moja przyjaciółka akurat sprawiła mi podobny prezent tyle, że w bardziej wypasionej wersji. Przyznaję rację wszystkim tym, którzy twierdzą, że to cudowna rzecz. Masaż jest mega przyjemny, a cera robi się znacznie jędrniejsza. Wow!


Mexmo

Tej firmy ostatnio pełno na instagramie. Ich pojedyncze duochromy i żuczki to coś pięknego. Ja swoje mam w pięknej palecie Queen of Hearts. A do tego gratis kredka! Cudo! Już nie mogę się doczekać kiedy pokażę ją Wam w pełnej krasie. Muszę niestety uzbroić się w cierpliwość, wyprowadzić i doprowadzić dom do stanu nadającego się do mieszkania :D


Talika

To jest dla mnie enigma i dopiero poznaję się z tym sprzętem. Według producenta jest to urządzenie, które wykorzystuje naturalne zjawisko fal światła na skórze, dzięki czemu stymuluje produkcję kolagenu i elastyny oraz skutecznie redukuje zmarszczki. Wygładza i poprawia koloryt cery. Zamierzam zabrać się za regularne stosowanie i niedługo dam Wam znać, czy to faktycznie działa ( a niestety mam już co prostować...).


Różności

Od dawna planowałam zakup bazy glitter primer z Nyxa bo podobno świetnie nadaje się pod cienie foliowe. Do kompletu mam też bazę pore filler. Zawsze jakoś tak omijałam Catrice, a teraz używam tuszu Glam&Doll i jestem zachwycona. Do tego sleeping packi Balea, różności w płachcie, których na oczy nie widziałam, kredka Rivel de Loop i zestaw z Lancastera - filtr SPF 30, niestety z filtrem przenikającym i przyspieszacz opalania. Ten drugi biorę przy pierwszej lepszej okazji, bo cały zeszły rok totalnie unikałam słońca z racji na depilację laserową. Dołączmy do tego małego cycoholika i aktualnie mam znaczący niedobór witaminy D. W tym roku więc będę się opalać ( oczywiście w granicach zdrowego rozsądku i z filtrami ).


Wiem, że wiele z Was lubi i prowadzi bullet journale - ja zakochałam się w tej formie prowadzenia dziennika i zawsze z wielkim zapałem przegrzebuję Pintresta żeby przygotować nowy miesiąc. Poniżej linki do mojego Insta - jeśli mnie nie śledzicie to serdecznie zapraszam :)



Dajcie znać czy coś wpadło Wam w oko? :) A ja życzę udanego, majowego weekendu. W domu czy na wyjeździe?  

Oczyszczający towarzysz "na dobranoc" - It's Skin Green Tea Calming Foam

$
0
0
Szał na azjatyckie kosmetyki zdaje się nie mijać - przyznam, że w gąszczu najróżniejszych marek, ciężko się na coś zdecydować, tym bardziej, że łatwo można wdepnąć we wcale nie najlepszy skład. Pokazywałam Wam jakiś czas temu na Insta krem I'ts Skin z linii Caviar, który towarzyszy mi w wieczornej pielęgnacji. W zeszłym miesiącu do kremu dołączyła oczyszczająca pianka Green Tea Calming. Ponieważ jest już na wykończeniu, zmobilizowałam się, żeby wreszcie o niej napisać, bo przez tą przeprowadzkę i ogarnianie spraw zawodowych naprawdę nie mogę się z niczym wyrobić.


Opakowanie, pojemność i komfort używania 

Opakowanie kosmetyku to miękka tuba o pojemności 150 ml. Powiem szczerze, że naprawdę lubię kosmetyki do mycia twarzy w tubie - można łatwo zużyć je do ostatniej kropli, w przeciwieństwie do wygodnej pompki, która zostawia kupę kosmetyku na dnie. 


Zapach i konsystencja 

Konsystencja to taka jakby gęsta pasta. Wystarczy odrobinę, a w kontakcie z wodą faktycznie zamienia się w gęstą, puszystą piankę. Zapach jest mega przyjemny - delikatny, świeży i relaksujący. W kwestii kosmetyków do pięlęgnacji twarzy jest to dla mnie kwestia raczej trzeciorzędna, jednak powiedzmy sobie szczerze - składy składami, ale nikt nie lubi śmierdzieli...


Działanie

Po piankę sięgam z reguły przy wieczornym demakijażu choć zdarza mi się również rano. Bardzo szybko i komfortowo oczyszcza cerę. Świetnie usuwa makijaż w duecie z sebum nagromadzonym w ciągu dnia. Peelingujące drobinki to raczej taki ozdobnik bo jest ich kilka na krzyż i robią raczej za relaksujący masaż. Czasami bywa tak, że pierwsze dwa-trzy użycia są OK, a później kosmetyk zaczyna wysuszać i podrażniać. Tutaj absolutnie nie zaobserwowałam negatywnego działania. Strasznie podoba mi się szybkość działania - po całym dniu latania za moim hiper aktywnym maluchem, mam ochotę tylko paść jak długa do łóżka - cenię sobie więc ekspresowy, ale zarazem skuteczny demakijaż. I to zapewnia mi ta pianka.


Skład

No nie byłabym sobą gdybym się nie przyczepiła do paru szczegółów - kilka składników bym wywaliła albo zamieniła na inne. Nie jestem 100% naturalną purystką i w kwestii produktów "spłukiwanych" nie jestem tak ortodoksyjna.


Cena pianki to 42 zł i zgarniecie ją na Beautyikon. Myślę, że to jeden z ciekawszych produktów firmy It's Skin.

Jakie są Wasze ulubione, azjatyckie marki? Macie swoich faworytów?

Z lekkością nie tylko na upał - wielofunkcyjny krem koloryzujący myBBcream ze stabilnym filtrem SPF30

$
0
0
Już od 3 dni próbuję napisać dla was ten post i chyba z okazji upałów i nabycia duetu Photoshop CC i Lightroom, mój komp postanowił zwolnić do prędkości ślimaka. Na szczęście okazuje się, że bycie matką sprawiło, że odnalazłam w sobie nowe pokłady cierpliwości. I oto jest! Świeżutki i cieplutki
( choć dziś pewnie powinnam reklamować jako oazę chłodu ) post o nowości od mojej ulubionej Miya Cosmetics - myBBcream. Lekki krem koloryzujący w dwóch odcieniach z filtrem SPF30 i to jakim! Ciekawe?


Dlaczego skusiłam się na przetestowanie Miya myBBcream z SPF30??

Gdyby ktoś jeszcze nie tak dawno powiedział mi, że zrezygnuję z ciężkich podkładów typu Revlon Colorstay (sic!) popukałabym się w czoło. Cóż... chyba każda z nas ma za sobą makijażowy etap, o którym nie do końca chciałaby pamiętać i choć nie powiem, cera wyglądała idealnie to jednak używanie tak ciężkich produktów na co dzień to horror. Już w ciąży przesiadłam się na minerały bo nie dość, że wyglądałam jak supermodel tylko z brzuchem, to dodatkowo po prostu aż odrzucało mnie od ciężkich produktów. I tak zostało do dziś. Ostatnie upalne dni tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że myBBcream od Miya Cosmetics to prawdziwy hit i na bank zostanie ze mną do ostatniej kropli.



Czego po nim oczekiwać?

Przede wszystkim nie jest to produkt dla osób, które poszukują mocnego krycia i totalnego matu. Od razu możecie sobie darować czytanie. Jeśli jednak poszukujecie czegoś idealnego na co dzień, a już w szczególności na lato, co wyrówna koloryt cery, lekko ją zmatowi, ale jednocześnie zachowa naturalny glow, a do tego ma filtr SPF30 i to w najlepszym możliwym wydaniu to dobrze trafiłyście.


Opakowanie i odcienie

Krem zamknięty jest w klasycznej dla podkładów tubce. Pojemność to nie 30, a 40 ml więc mamy na oko miesiąc używania więcej! Dostępny jest w dwóch odcieniach - fair i medium to dark. Powiem szczerze, że albo jestem tak ślepa, albo kolory nie różnią się od siebie tak diametralnie.

Fair - to jasny, naturalny beż z lekko żółtymi podtonami. Moim zdaniem dobry do zdecydowanej większości cer poza totalnymi bledziochami ( sorry girls ).

Medium to Dark - jest nieco ciemniejszy, ale moim zdaniem tonacja jest ciut chłodniejsza. To nadal naturalny beż, ale już bardziej w kierunku cer oliwkowych.


Osobiście uważam, że oba mi pasują bo idealnie stapiają się z cerą, choć chętniej sięgam po wersję medium to dark - pasuje mi ten chłodniejszy ton.



Konsystencja i Aplikacja

Mybbcream jest bez dwóch zdań niesamowicie lekki i aksamitny. Pięknie stapia się z cerą, ale trzeba działać szybko. Z racji na swój matujący efekt naprawdę szybko zastyga. Najlepiej nakładać go po prostu palcami bo wtedy fajnie rozgrzewa się w kontakcie ze skórą i daje idealne wygładzenie. Uważam, że jak na tak lekki produkt, bardzo ładnie kryje pory i drobne niedoskonałości. Nakładam jedną warstwę, a drugą jedynie punktowo, na twarzowe "niespodzianki", których ostatnio mam całe mnóstwo.


Jak wygląda mój szybki makijaż z myBBcream?

Odrobina pudru ryżowego i różu, kreska na powiece brązową kredką, odrobina linię wodną i tusz. I faktycznie #jestemgotowa. Zdjęcie z tel - bez filtra, totalna surówka.



Skład

To jest proszę państwa prawdziwa petarda. W zasadzie jeśli bardzo się śpieszycie to możecie darować sobie krem pielęgnacyjny - myBBcream od Miya i tak Was nawilży i odżywi, hasło #jestemgotowa nabiera nowego wymiaru! Ponadto chylę czoła za dobór filtrów UV - z reguły firmy bazują na niestabilnych filtrach przenikających, o czym przeciętny konsument nie ma bladego pojęcia. Tu mamy SPF30 czyli bardzo logiczny wariant na lato, a do tego stabilne filtry. Całość moim zdaniem jest po prostu mega! 

PS. Obie wersje mają identyczny skład.


Minusy?

Szczerze mówiąc nie zauważyłam... no bo jest dokładnie tak jak zapewnia producent:

- nawilżenie? jest
- rozświetlenie? jest
- wyrównanie kolorytu? jest
- niwelowanie porów i niedoskonałości? jest'
- matowienie cery? jest
- wygładzenie? jest
- ochrona UV? też kurczę jest!



MuBBcream możecie kupić online w sklepie Miya Cosmetics lub stacjonarnie w Hebe. Cena za 40 ml to 44,90 zł. Jak na krem, podkład i filtr w jednym, rzekłabym, że zacnie!

Moja ekipa od Miya Cosmetics wygląda obecnie tak, brakuje jeszcze kremu Hello Yellow, ale akurat wypierdziałam resztki. Wszystkim włosomaniaczkom powiem po cichu, że esencje sprawdzają się świetnie jako podkład pod olejowanie włosów :D


Jak jest u Was z makijażem w upały? Wybieracie opcję totalnie no makeup, sięgacie po lekkie kremy koloryzujące bądź minerały, a może nic nie zmieniacie i wybieracie klasyczny podkład? Dajcie znać bo jestem ciekawa :)

Jak dobrać plakaty miasta w najlepszym dla wnętrza rozmiarze? Prezent dla Was.

$
0
0

Czarno-białe plany europejskich i światowych miast cieszą się dużą popularnością. Ich uniwersalność i duży wybór sprawiają, że wśród tych grafik, każdy znajdzie miasto dla siebie. Niezależnie od tego, czy zawieszane są z miłości do konkretnego miejsca, marzeń o podróżach, czy wyłącznie ze względów estetycznych, warto zastanowić się, jaki rozmiar powinny mieć plakaty miasta do konkretnego wnętrza.

Właściwy dobór wielkości sprawi, że efekt dekoracyjny będzie jeszcze lepszy. Oto kilka wskazówek.
Plakat Nowy York w dużym formacie
Wielkie rozmiary dekoracji ściennych najlepiej prezentują się na dużych, pustych ścianach. Raczej preferują też ściany w jednolitym kolorze, bez deseni, wzorów. W takich okolicznościach plakaty miasta w rozmiarze XXL mogą grać główną rolę. W całej okazałości zaprezentują swoją niezwykłą jakość i pomimo minimalistycznej natury, wzbogacą wnętrze.
Duże przestronne lofty, pokochają równie duży plakat Nowy York, a także plakat Warszawa, czy plakat Berlin. Mając do dyspozycji kilka pustych ścian w nowoczesnym domu, gdzie podział przestrzeni ograniczony jest do minimum, można zabawić się w stworzenie tryptyku wielkoformatowych grafik, zestawiając plakat Nowy York z widokiem na Empire State Building i nocną panoramę Manhattanu.

Mały, czy duży plakat Warszawa w przestrzeni biurowej?
Seria plakaty miasta doskonale nadaje się do dekoracji biur, a nawet urzędów. Prostota, klasa i styl, które charakteryzują tę kolekcję, sprawią, że w nienachalny sposób zostaną udekorowane oficjalne miejsca. W pustych przestrzeniach biurowych klienci, petenci, a szczególnie pracownicy, czują się obco i mało komfortowo. Odpowiednie dodatki pokazują profesjonalizm miejsca i całej firmy. Są niejako jej wizytówką. Plakat Warszawa to także ukłon w stronę patriotyzmu. Świetnie zaznaczy przywiązanie do polskiej tradycji. Duży plan stolicy świetnie wpasuje się w przestronny hall, zaś niewielkie rozmiary nadają się do prywatnych biur lub jako element większej kompozycji.

Plakaty miasta  w różnych zestawieniach
Z czym najlepiej połączyć plakaty miasta? Jeżeli zestaw ma mieć charakter osobistych wspomnień, to koniecznie plakaty muszą wzbogacić fotografie z wizyty w danym mieście. Można też dodać kilka pamiątek i napis w konkretnym języku.
Kolejnym pomysłem jest stworzenie galerii tematycznej. Na przykład plakat Warszawa zestawiamy z Pałacem Kultury i Nauki, a plakat Roma z pięknym krajobrazem Wiecznego Miasta, dodając napis Ciao, Bella! Dla osób z natury romantycznych,wspaniałe będzie połączenie ogromnej wieży Eiffla z planem Paryża i plakatem prezentującym Łuk Triumfalny lub napisem w języku francuskim.
Plakaty miasta można też skomponować z dowolnymi plakatami architektonicznymi, minimalistycznymi napisami lub bardziej barwnymi grafikami botanicznymi dostępnymi na stronie https://posterilla.pl/pl/c/PLAKATY-ARCHITEKTURA/102. Tworząc zestawy można wybrać wszystkie plakaty w podobnym rozmiarze, wtedy niech będą to wielkości średnie lub mniejsze. Zależy to od dostępnego miejsca. Decydując się na miszmasz rozmiarów, można na głównym planie dać plakaty miasta w dużym formacie.

Zabawa wielkościami pozwala wyeksponować dekoracje, które są główna ozdobą pomieszczenia. Plakaty miasta z pewnością zasługują na to, by wieść prym wśród dodatków do domu lub być jedyną dekoracją biura. Teraz pozostaje tylko zastanowić się, które miasto będzie tym wyjątkowym i którego plan zawiśnie na danej ścianie. Do dzieła!

Niespodzianka dla Czytelników – odbierz Rabat
Mam dla Was coś specjalnego! Posterilla dla wszystkich czytelników bloga przygotowała specjalne rabaty. Wejdźcie na: https://posterilla.pl/pl/reg, zarejestrujcie się odbierzcie swój rabat, który wynosi 15% !!!!

źródło zdjęć:https://posterilla.pl

10 zmian na 30 urodziny - nowy dom, nowy zawód, nowa nazwa... nowe życie

$
0
0
Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna usiadłam dziś do bloga i zaczęłam myśleć co by tu napisać... Jak się przywitać? Jak wyjaśnić dlaczego mnie tu nie było? Jak zaprosić na olbrzymie zmiany i czy ktokolwiek będzie jeszcze chciał mnie czytać po takiej przerwie? No i czemu żegnam się z Kaczką?

Prawdę powiedziawszy, na dziecko zdecydowałam się w szczytowym momencie zarówno "kariery" zawodowej jak i blogowej. Liczyłam na to, że po pół roku wrócę do pracy, a bloga będę ciągnęła w wolnych chwilach. Rzeczywistość z dzieckiem okazała się być zupełnie inna :D Dodatkowo tysiąc innych problemów na raz, które sprawiły, że wracam do życia po prawie 3 latach! Moja 2 latka z wielką radością poszła do żłobka i rano dosłownie biegiem leci do dzieci, więc ja z czystym sumieniem mogę podzielić się z Wami moimi zmianami - podobno 30-stka to przełomowy okres w życiu kobiety. U mnie to prawdziwe trzęsienie ziemi!

💌1. Wybudowałam dom - no dobra, nie ja, ale mój mąż, od podstaw, własnymi siłami. Choć czasami miałam ochotę go zabić, bo choć lubię samotność to czasami po prostu myślałam, że eksploduję... W tym momencie pozdrawiam wszystkie mamy po emergency CC, które żyją na 4 piętrze bez windy...

💌2. Przeprowadziłam się na wieś - ja, mieszczuch z krwi i kości, po 30 latach mieszkania w bloku, przeprowadziłam się pod miasto, do 150 metrowej chałupy. I wiecie co? To była najlepsza decyzja!

💌3. Wymęczyłam dofinansowanie na własną działalność z PUP - nigdy w życiu nie zakładałam takiego scenariusza. Jakoś tak wydawało mi się, że to nierealne. A jednak! Można! Jak już dopełnię wszelkich formalności to podzielę się z Wami wrażeniami. Choć czasami bywa ciężko, bo urzędowe schematy męczą nawet samych urzędników, to moim zdaniem warto się pomęczyć.

💌4. Założyłam własną firmę  - ja, człowiek który zawsze pracował na etacie. Po studiach miałam pomysł na własną firmę, ale przestraszyłam się tych wszystkich " nie dasz rady, zusy, srusy, skarbówka, a za co?". Teraz wyznaję inną filozofię - strach o coś jest zawsze, ale lepiej żałować, że się spróbowało niż później myśleć " a co by było gdyby?"...

💌5. Zmieniłam zawód - powiedzmy sobie szczerze, w zawodzie to ja nigdy nie pracowałam. Z wykształcenia jestem mgr inż Rolnictwa - specjalność Agronomia i Agrobiznes. Gdy czasami to "wypływa" wszyscy patrzą na mnie jak na wariata. Patrz punkt 2 :D Śmiem jednak twierdzić, że kiedyś mi się to przyda. Poniekąd dzięki blogowi odkryłam, że mam dryg do zdjęć - zaczęły się do mnie odzywać firmy, które były zainteresowane sesjami produktowymi. I tym sposobem zostałam fotografem :)

💌6. Zmieniam nazwę bloga - dlaczego koniec z kaczką? Gdy zakładałam bloga 7 lat temu, wzięłam swoją bardzo starą nazwę z poprzedniej platformy. Nie pytajcie mnie skąd ten pomysł. Ja sama nie umiem tego za bardzo wyjaśnić. Już za kilka dni zacznę oficjalnie funkcjonować jako Jedno Spojrzenie beauty&photography. Przyznacie, że brzmi jakby dojrzalej :D

💌7. Przenoszę się na wordpress - i tu trzymajcie kciuki, pomaga mi w tym Dorota z Kot Kreator i mam wielką nadzieję, że ogarnę tą platformę, bo prostota Bloggera była jak dotąd cudowna, ale przestała mi wystarczać.

💌8. Złapałam wnętrzarskiego bakcyla - urządzanie własnego domu przy ograniczonym budżecie nie jest łatwe. Wprowadziliśmy się w zasadzie w mocno niewykończony dom, więc na razie wszystko jest jeszcze w powijakach, ale mam wielką nadzieję, że przeniosę część mojej nowej zajawki również tutaj.

💌9. Schudłam 17 kilogramów i utrzymałam wagę - dieta mż i więcej ruchu naprawdę działa, teraz muszę sama strzelić sobie z liścia za te wszystkie lata siedzenia na tyłku za biurkiem.

💌10. Pokonałam upierdliwą chorobę, która zjadła mi ponad rok szczęśliwego życia - i dopiero teraz wiem, że tak naprawdę zżerała mnie od wielu, wielu lat. Kiedyś może Wam o tym napiszę :)

Już za kilka dni pożegnam się z Kaczką na stałe by zacząć zupełnie nową rzeczywistość jako Jedno Spojrzenie. Trzymajcie za mnie kciuki bo szykuję coś ekstra :)
Viewing all 317 articles
Browse latest View live